sobota, 19 grudnia 2009

Day 1 - sobotnie stage door

Najważniejsze elementy wyposażenia turysty po Londynie to: Oyster, mapka metra, dokładna mapka miasta, zapas wody i dobry humor.

I tak został obrany kierunek z West Kensington na Disctrict Line (zielona) z przesiadką na Earl's Court na Piccadilly Line (granatowa), która doprowadziła nas na północny brzeg Tamizy do stacji Holborn z ostatnią przesiadką na Central Line (czerwona) 2 przystanki na wschód. Miejsce docelowe to St. Paul's - nazwa stacji mieszczącej się u podnóża St. Paul Cathedral, głównej świątyni City of London najbardziej znanej chyba ze ślubu księcia Karola i lady Di.



Stamtąd już bardzo blisko na południowy brzeg Tamizy - wystarczy przejść Millennium Bridge aby stanąć oko w oko z galerią Tate Modern oraz sąsiaduącym Globe Theatre Szekspira.




Popołudnie zdecydowanie upływało pod znakiem zwiedzania - brzeg rzeki doprowadził nas poprzez The Queen's Walk pod sam Tower Bridge i więzienie Tower of London. Najpopularniejsza legenda Twierdzy wiąże się z jej symbolem - krukami. Głosi ona, iż jak długo kruki będą zamieszkiwać Tower tak długo będzie istnieć imperium brytyjskie.



Po tych wszystkich atrakcjach, szybkim jedzeniu w jednym z wielu coffee shops przyszła pora na najatrakcyjniejsze wydarzenie tego dnia - nasze pierwsze stage door. Obraliśmy kierunek na teatr Donmar Warehouse nieopodal Covent Garden. To właśnie ten teatr stanowił centrum newsów od 14 maja tj. od premiery A Doll's House z Gillian Anderson. I chociaż pora późna to przed teatrem pełno ludzi. Wszyscy niecierpliwie czekali na zejście aktorów - nie oszukujmy się - na zejście jednej aktorki. ;) Z tego, co pamiętam na stage door wybraliśmy się raczej turystycznie - nawet żadne z nas nie liczyło na załapanie się na jakiekolwiek autografy z racji tego, iż na spektakl bilety mieliśmy dopiero na poniedziałek. Szczęśliwym trafem udało nam się i zrobić dobre ujęcia i wkręcić w tłum fanów po autograf, a niektórym nawet mieć dobry pogląd na stojącego nieopodal Range Rovera z przyciemnianymi szybami, służącego jako taksówkę domową, w którym to z niecierpliwością wyczekiwała już połowa domowników. I. była tak podekscytowana dostaniem autografu (na czym to było? jakiś skrawek tekturki reklamujący sztukę?), że nie była w stanie opowiedzieć o całym wydarzeniu, a M. dowiedziała się o tym fakcie dobrych kilka dni później - heh.



Tym, i pobytem w pobliskim pubie, optymistycznym akcentem przyszła pora na zakończenie pierwszego dnia. W świetnych humorach ekipa rozjechała się w różne strony z zamiarem spotkania dnia następnego na stacji Waterloo...

Brak komentarzy: