Celem podróży był Hampton Court - pałac będący od 13 wieku własnością rodziny królewskiej z przepięknymi ogrodami i słynnym labiryntem z żywopłotu. Dziś leży w strefie 6 stolicy, a dojazd wygodną brytyjską koleją zajmuje tylko pół godziny. Jeszcze przed odjazdem z Waterloo bardzo przydało się słowo, które w dawnych czasach bloku wschodniego zajmowało nr 1 w słowniku każdego obywatela - "załatwić". Kombinując, wybierając i kalkulując udało nam się załatwić całkiem niezły deal w kasie biletowej. Przy grupie liczącej 6 osób dostaliśmy niezłą zniżkę. I tak bilet na kolej wyszedł mniej lub równe Ł5, a wejście do pałacu jakieś Ł7 (ogólnie licząc każda osoba zaoszczędziła dobrych Ł10, co w późniejszym czasie można było wydać na bardziej potrzebne rzeczy). Obserwując Brytyjczyków zastanawia mnie jedno - dlaczego Polacy nie mogą pójść ich śladem i wprowadzić dobre oferty dla ludzi żądnych podróży??? Nie mogło się obyć również od naszego bycia dobrym Samarytaninem i wkręciliśmy jedną Amerykankę na ulgowy bilet. Wniebowzięta była dziewczyna, gdy udało jej się dostać dzięki nam bilet za pół darmo. Zapewne nie spodziewała się, iż ludki z dalekich lądów o nazwach Poland i Lithuania (zapewne słyszała te nazwy po raz pierwszy raz w życiu) mogą nieść radość.
Pałac sam w sobie ciekawy. Po intensywnym zwiedzaniu środka i niezamierzonym rozdzieleniu się grup a następnie odnalezieniu się w gąszczu korytarzy wszyscy wspólnie wyrazili chęć obfitego lunchu wprost z kuchni Tudorów. Wszystko było pyszne, a czasem tego nawet i za dużo. Przy stoliku naszym raczyła się również młoda dama w towarzystwie rodziców, którzy nie pisnęli ani słówka podczas naszych wygłupów. Dopiero na odchodnym okazało się, iż to rodacy - heh. Po nakarmieniu i napojeniu pora przyszła na zieloną część i buszowanie w labiryncie, w którym widnieje napis zachęcający do walki z nim, by się nie poddawać naturze ;)
Najważniejszy punkt i najbardzije zapierający dech to ogrody. Nacieszcie się widokiem:










Brak komentarzy:
Prześlij komentarz